393771686_1395842780974272_187244576470446724_n

SOKOLIM OKIEM PO MECZU: JEDEN GWIZDEK OD ZWYCIĘSTWA

Całe starcie w Warszawie przebiegało po myśli Sokoła, dosłownie do ostatniej akcji podstawowego czasu gry, która zadecydowała o dogrywce. Blok Adama Kempa nie został zakwalifikowany jako przepisowy, przez co napędzeni gracze Dzików wykorzystali swoją szansę w dogrywce. Dziś gra wyglądała bardzo pewnie i skutecznie, a fenomenalne spotkanie rozegrał Tyler Cheese, który zdobył aż 27 punktów. Niestety po wielkiej walce nadal nie doczekaliśmy się zwycięstwa.

Wyprawa, by podbić stolicę

W słoneczną środę nasi zawodnicy opuścili Łańcut, udając się w długą trasę autobusem klubowym do Warszawy (serdecznie pozdrawiamy firmę KWOSZCZ, która jak zwykle stanęła na wysokości zadania!) by móc wypoczętym rozpocząć końcowe przygotowania do tego spotkania. Cel był jasny: Odkuć się i sprawić największą niespodziankę w piątej kolejce spotkań Orlen Basket Ligi. Już dziś od samego rana treningi rzutowe, trochę ruchu i rozciągania a na koniec nie zabrakło także czasu na zajęcia i rozmowy z niezawodnym Norikiem Koczarianem, co dało się zobaczyć w relacjach na naszych Social Mediach. W rozmowach między zawodnikami czuć było niezwykle pozytywną energię przed pojedynkiem z Dzikami. Były wspominki z meczów, były ciekawostki, a przede wszystkimi – informacje o przeciwnikach. Przypomnijmy nieświadomym: nie była to oczywiście pierwsza wizyta Sokoła na hali „Koło” w Warszawie. Ostatni raz meldowaliśmy się tam końcem kwietnia ubiegłego roku, kiedy jeszcze piękna historia awansu była w trakcie tworzenia. Każdy zawodnik Sokoła był świadomy tego zadania, które czekało na niego w stolicy: Zagrać to co potrafimy, by nasza koszykówka stała w tym spotkaniu na najwyższym poziomie. Pozostało tylko rozpocząć walkę o pierwsze zwycięstwo w tym sezonie.

Pierwsze piątki:

Sokół: Sanders, Berzins, Młynarski, Kemp, Szczypiński

Dziki: Green, Coleman, Szlachetka, Little, Mcglynn

Pierwsze 20 minut dla Sokoła

Spotkanie rozpoczęło się od trafionego rzutu Kacpra Młynarskiego i bez wątpienia był to dobry znak. W tym sezonie o takim zespole jak Dziki Warszawa tabela mówi nam jasno: w żadnym momencie nie można dopuścić do rozkojarzenia na parkiecie. W pierwszych 10 minutach liderem Sokoła Łańcut okazał się wchodzący z ławki Tyler Cheese. Były reprezentant uniwersytetu na Florydzie zdobył 7 punktów w tej części spotkania, trafiając 3 z 4 oddanych rzutów, z czego raz zza łuku. Sokół próbował oddawać rzuty za trzy, lecz 20% skuteczności po pierwszej kwarcie wskazywało, że „demony zza łuku” dalej siedzą w głowach naszych zawodników. Druga kwarta potwierdziła, że dziś to właśnie Tyler Cheese jest w niesamowitej formie. Skuteczna obrona oraz zdecydowana poprawa zza łuku pozwoliła nam uciec z wynikiem do końca pierwszej połowy. Cheese uzbierał 15 oczek na swoim koncie w pierwszej połówce, a podglądający formę swojego kolegi Corey Sanders spełniał się w roli rozgrywającego, rozdając 3 asysty. Dwie trójki na koniec kolejno Coreya oraz Struskiego dały nam odpowiedź: Dziki 36, Sokół 41. Hej! Sokół rzucił 9 trójek w pierwszej połowie!

Początek trzeciej kwarty, Slytherin dochodzi do głosu!

Wydaje się, że kolejne 10 minut tego spotkania lepiej rozpoczęli gospodarze, wspierani przez własnych kibiców. Skuteczne akcje Szlachetki (który dziś miał prawdziwy dzień konia, czapki z głów!) oraz Colemana sprawiły, że na tablicy wyników mieliśmy 43:46. Wówczas do głosu doszedł dobrze nam znany Mateusz „Snake” Szczypiński, któremu Tiara przydziału ewidentnie dobrała Slytherin jako dom w Hogwarcie. Ten uczeń słynnego Salazara Slytherina, przez niecałe 1,5 minuty zdołał trzykrotnie trafić zza łuku, momentalnie powiększając przewagę naszego zespołu. Mimo, wydawać by się mogło tragicznej pozycji rzutowej, piłka po kontakcie z jego ręką wędrowała jak zaczarowana do metalowej obręczy, powiększając przewagę Sokoła do 10 punktów! Linia zza łuku przestała być problemem, ponieważ chwilę później na parkiecie pojawił się ponownie Cheese i od razu przypomniał o sobie rozśpiewanym i głośnym kibicom Dzików Warszawa dokładając kolejną trójkę. Końcówka tej kwarty jednak nie po naszej myśli, a Dziki za sprawą Dominica Greena doszły nas na 6 punktów.

Znów horror w końcówce

Wiadome już było, że przed nami zagryzanie paznokci i kolejny horror w czterech aktach. Budujące trzy poprzednie kwarty jeszcze bardziej pobudziły Sokół do walki o końcowe zwycięstwo. Na początku czwartej odsłony Corey Sanders pokazał dwukrotnie, jak skutecznie wjeżdżać pod kosz, zdobywając punkty ze swoich popisowych akcji. Niestety wszyscy oglądający zmagania PLK wiedzą, że nie ma serii idealnych. Dziki pod wpływem dopingu kibiców, a przede wszystkim naszych błędów i nonszalancji w ataku, potrafili się podnieść na nieco ponad trzy minuty do końca, redukując stratę do 3 punktów. A na koniec ich runu piękna akcja Szlachetki 3+1 i z pewnego prowadzenia, zrobiła się nerwówka i różnica jednego posiadania. Na nasze szczęście cały czas na posterunku Sokoła był Sanders, który brał ciężar gry na siebie, dzięki czemu na półtorej minuty do końca prowadziliśmy 68:71. Ah te jego rzuty z okolic linii rzutów osobistych! Niezwykle ofiarna gra w defensywie pomogła utrzymać prowadzenie, a chwile później przy rzucie zza łuku faulowany był Młynarski. Na 40 sekund do końca drużyna Marka Łukomskiego miała 4 punkty przewagi i wszystko w swoich rękach. Wydawało się, że nic się już nie zmieni, jednak na 11 sekund do końca Little, z niemożliwej pozycji, w sobie tylko znany sposób, trafił za trzy. Piękny rzut i niestety celny. Pozostał tylko punkt różnicy oraz posiadanie piłki.

Blok nie blok

Wikipedia.

„Blok – Występuje, kiedy zawodnik grający w ataku oddaje rzut lub próbuje wsadu, a obrońca dotyka piłki i tym samym uniemożliwia zdobycie punktu. Jest to zagranie gracza obrony powodujące zmianę kierunku ruchu piłki rzucanej w kierunku kosza w taki sposób, by rzut okazał się niecelny. „

Kluczowa sytuacja miała miejsce po jednym trafionym rzucie osobistym Sandersa. Wówczas z kontrą ruszył Coleman. Wszedł pod kosz, a tam czekał na niego Adam Kemp, który skutecznie i przepisowo zablokował rywala. Arbitrzy wstępnie zaliczyli punkty, a przy sprawdzaniu decyzji nie mieli dobrego widoku z kamery, by skutecznie osądzić, dlatego podtrzymali decyzję. Ale nie trzeba było wcale mieć dobrego widoku z kamery – wystarczyło tylko patrzeć na tą akcję z dowolnego miejsca na hali, by wiedzieć, że ten blok był poprawny. Na dowód poniżej wrzucamy film z tej akcji.

autor: SuperBasket

W takich okolicznościach Sokół stracił szansę na zwycięstwo w podstawowych 40 minutach. Po wznowieniu gry akcje solo próbował przeprowadzić jeszcze Sanders, ale 3 sekundy to było za mało, na dotarcie pod kosz Dzików i musieliśmy rozegrać drugą dogrywkę w tym sezonie. Back – to – back!

Druga przegrana dogrywka w sezonie

Chociaż głowy już był zupełnie gdzie indziej, to zawodnicy Sokoła wyszli na tą dogrywkę jak po swoje. Piękny pokaz siły ofensywnej z obu stron (lub, jak to mogą nazwać specjaliści: defensywnej niemocy) na początku dogrywki, bodajże 5 celnych rzutów Sokoła i 6 celnych rzutów Dzików. Ale starczyło nam sił tylko na dwie minuty. Skuteczna gra pod własną obręczą zaowocowała powiększaniem przewagi w zespole Dzików. Jeszcze nadzieje w nas trysnął Tyler Cheese, trafiając na 87:84, lecz późniejsze błędy w obronie i niemoc strzelecka w ataku spowodowała że ulegliśmy w wyjazdowym starciu Dzikom 93:85

Podopieczni Łukomskiego trafiali dziś ze skutecznością aż 40% za trzy, lecz to nie wystarczyło by poskromić mające dziś wyraźnie słabszy dzień Dziki Warszawa. Zdecydowanie problemem była gra pod koszem, ponieważ Dziki zdołali zebrać aż 16 piłek pod naszą obręczą. Po raz kolejny problem z faulami miał Adam Kemp, ale pozytywnie należy wyróżnić Tylera Cheese, który był dziś dosłownie wszędzie!

Statystyki zawodników:

Dziki Warszawa: Green 19, Mcglynn 19, Little 18, Szlachetka 18, Coleman 9, Aleksandrowicz 8, Bartosz 2

Sewertronics Sokół Łańcut: Cheese 27, Sanders 17, Szczypiński 11, Berzins 11, Młynarski 10, Kemp 4, Struski 3, Faye 2

Z poziomu parkietu

Drużyna z Warszawy postawiła bardzo twarde warunki w defensywie, my próbowaliśmy trochę zbyt często akcji indywidualnych, a to po prostu nie siedziało. Dziki szły z kontrą, trafiali zza łuku, tak jak Szlachetka w akcji 3+1, co było bardzo ważnym dla nich momentem. Niestety wracamy do Łańcuta bez zwycięstwa i przełamania – powiedział na gorąco po spotkaniu Mateusz Szczypiński.

Możliwość komentowania została wyłączona.