Jedno z najważniejszych spotkań tego sezonu zakończyło się niepowodzeniem, Sokół Łańcut na własnym terenie przegrał z Arką Gdynia 74:77. Każdy zdaje sobie sprawę, jak ważne to było starcie w kontekście utrzymania, a porażka oznacza niezwykle ciężką sytuacje, by myśleć o pozostaniu na najwyższym krajowym poziomie rozgrywkowym.
Nastroje trochę opadły przed spotkaniem
Wszyscy zdają sobie sprawę, że niestety wyniki spotkań pozostałych walczących o utrzymanie drużyn nie były dla Sokoła sprzyjające. Ostatnie zaskakujące mecze Zastalu sprawiły, że w ostatnich czterech spotkaniach należy wygrać aż 3. Trudne okoliczności nie przeszkodziły kibicom w bardzo licznym pojawieniu się na trybunach, co tylko sprzyjało walce żółto-czarnych. Ostatnie spotkanie przeciwko Treflowi na pewno pokazało, że ta drużyna potrafi grać w basket i mimo różnych problemów kadrowych, będzie w stanie do samego końca walczyć o utrzymanie. Arka, MKS, GTK i Śląsk, to drużyny, które stoją na drodze do utrzymania. Mecz w Gdyni był niezwykle ofensywny, dlatego większość kibiców liczyła na ponowne widowisko w Łańcucie, lecz tym razem ze znacznie większym wkładem w defensywę. Jak przebiegało to spotkanie? Może od pierwszego gwizdka.
Udany początek, ale do momentu
Całe spotkanie co prawda rozpoczęliśmy od punktów rywali, natomiast nie wpłynęło to negatywnie na nasz zespół, a bardzo szybko trójką popisał się Ike Nwamu. Późniejsze minuty to dobra dyspozycja Adama Kempa, który wraz z okrzykami kibiców notował najpierw rzuty wolne, by później zapakować piłkę z góry. Po niespełna 5 minutach Sokół prowadził nieznacznie jednym punktem (11:10). Na nasze nieszczęście do dobrze do gry wprowadził się Andrzej Pluta, który był poddenerwowany ostatnim występem (0 punktów w 22 minuty). Chwilę później Sokół już tracił sześć oczek. Wtedy do gry włączył się Artur Łabinowicz swoją trzypunktową akcją. Na szczęście kibiców, Gomez oraz latający Łabinowicz stanowili sposób na odrabianie strat. Kolejne dobre akcje naszych graczy sprawiły, że po pierwszych 10 minutach Sokół prowadził 29:21, co tylko napędzało całą salę.
Drugą kwartę rozpoczęliśmy od znakomitego rzutu Mijovicia, który od samego początku pokazywał, że przerwa od basketu wzbudziła w nim głód gry. Następne upływające minuty stały pod znakiem obustronnej nieskuteczności, lecz patrząc na tablicę wyników, sprzyjało to przede wszystkim Sokołom (33:24). Niestety szybciej z tej niemocy ofensywnej wyszli gracze Arki, dzięki czemu udało im się odrobić kilka oczek, szczególnie po trójce Boguckiego (33:28). Przez prawie połowę kwarty gospodarze zdołali zdobyć jedynie 4 punkty, co było zdecydowanie za niskim wynikiem. Dopiero po czasie na prośbę Marka Łukomskiego udało się to zmienić. Arka trenera Bychawskiego zaczęła regularnie punktować za sprawą Pluty oraz Kamińskiego, co sprawiło, że na niecałe 4 minuty do końca pierwszej połowy to Sokół tracił już 5 punktów. Tylko 8 punktów w kwarcie nie pozwoli na wyrównaną walkę, na szczęście gospodarzy strata po 20 minutach wynosiła jedynie 7 oczek, a więc wszystko było jeszcze możliwe.
Walka do końca, ale bez happy endu
Mimo iż do przerwy strata wynosiła tylko i aż 7 oczek, to niemoc ofensywna Sokoła trwała dalej, natomiast po stronie Arki, wręcz przeciwnie, znów świetnie prezentował się Andrzej Pluta, a po nieco ponad dwóch minutach mieliśmy 40:54. Nic nie wpadało, to nic nie powiedzieć, gra w ofensywnie wyglądała bardzo mizernie, a nasi rywale po prostu złapali rytm i na 4 minuty do końca trzeciej kwarty po kolejnych trójkach Pluty i Alforda strata wynosiła aż 20 punktów. O ile w drugiej kwarcie 8 punktów to było za mało, to w trzeciej odsłonie po prawie 8 minutach, Sokół dołożył ich tylko 5. Po tak znakomitej pierwszej kwarcie, kompletnie drużyna straciła rytm gry. Dopiero na ostatnie 120 sekund tej kwarty Sokół ruszył do gry po kolejnych osobistych Kroczaka i trafionym layupie Ike’a (47:62) i z takim też wynikiem wchodziliśmy na ostatnie 10 minut.
Patrząc na samą różnicę punktową, spotkanie układało się podobnie do starcia w Gdyni, z tą różnicą, że to Sokół był zmuszony gonić rezultat. Arka nawet po przypadkowych podaniach była w stanie wykorzystywać swoje okazję, trafiając zza łuku. Ike Nwamu bardzo dobrze wszedł w ostatnią część, dokładając dwie trójki, lecz cały czas strata wynosiła 13 oczek (55:68). Na pewno gorąco zrobiło się po kolejnych udanych rzutach Kempa (58:68). Sokół ewidentnie odzyskiwał moc w ofensywie, a dobitnym przykładem tego była trójka Gomeza (63:71), na dokładnie 5 minut do końca. Wchodzący dobrze w tę kwartę Ike Nwamu pokazywał się z bardzo dobrej strony przez następne minuty, trafiając bardzo ważne rzuty i zmniejszając stratę na tylko 4 oczka. Na trzy i pół minuty do końca Arka miała już limit fauli, co było dla nich największym utrudnieniem, a Terrell Gomez trafiał kolejną trójkę z narożnika. Na 49 sekund do końca mieliśmy niezwykle bliski wynik (74:77). Emocje brały górę, co pokazała sytuacja spięcia Tylera Cheese’a oraz Setha Ledaya, po której nasz zawodnik nie wykorzystał dwóch rzutów wolnych i niestety poniekąd to była kluczowa akcja tego spotkania, ponieważ później nie udało się wykorzystać już żadnego rzutu. Po wielkich emocjach w końcówce to właśnie Arka Gdynia odnosi zwycięstwo, a Sokół mimo walki ma już niezwykle ciężką sytuacje w tabeli. Można szukać powodów tej porażki, natomiast zdecydowanie to przestój ofensywny w drugiej kwarcie oraz na początku trzeciej, był kluczowy dla losów całego starcia. Pokazana charakterność w końcówce nie wystarczyła.
Okiem trenera
– Ciężko cokolwiek powiedzieć, po kolejnej porażce w domu, znów tylko trzema punktami. Zdecydowanie za dużo pozwoliliśmy odskoczyć na aż 20 punktów. 2 i 3 kwarta bardzo słaba, co mnie zaskoczyło po tak dobrej pierwszej kwarcie. Na pewno kibice nas ponieśli do pogoni, do pościgu, ale my nie trafiliśmy rzutów w końcówce. Musieliśmy przed tym spotkaniem wygrać trzy z czterech, teraz musimy wygrać wszystko i czekać na potknięcia rywali – powiedział Marek Łukomski.
Leave A Comment