Muszynianka Domelo Sokół Łańcut musiał uznać wyższość rywala w piątkowym pojedynku, ponieważ to Dziki Warszawa ostatecznie wygrały 58:68. Wśród naszych zawodników najwięcej punktów zdobył Ike Nwamu, lecz to nie wystarczyło. Kolejne spotkanie, na wyjeździe, już 10 lutego z Czarnymi Słupsk.
Kolejne zmiany w zespole
Każdy doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że po kolejnych zmianach należy swoje przepracować, aby między zawodnikami narodziła się chemia i więź porozumienia, nie tylko na parkiecie, ale również poza nim. Po tym jak z powodów rodzinnych Biram Faye pożegnał się z naszym klubem, po raz kolejny zadawano pytanie, kto pojawi się w jego miejsce. Nie można ukryć, że w ostatnich meczach Adam Kemp był bardzo ważnym zawodnikiem, przede wszystkim z powodu braku rotacji na pozycji centra. Dlatego też często nasi rywale próbowali wymuszać faule właśnie na nim, ponieważ był niezbędny dla Sokoła na parkiecie. Teraz drużynę zasilił Milivoje Mijović, który już kilka lat spędził na polskich parkietach, m.in.: w Dąbrowie Górniczej oraz w Gliwicach. Teraz pojawiało się pytanie, jak szybko wpasuje się w zespół oraz jak szybko będzie w stanie dawać Sokołowi realne wzmocnienie. Liczba roszad i nowych graczy nie ułatwia zarządzanie drużyną, dlatego przed Markiem Łukomskim stoi wyzwanie zgrania nowej ekipy, lecz jak pokazał rezultat w meczu z Dzikami, nie da się tego zrobić z dnia na dzień. Początek starcia swoje obiecywał, lecz co potoczyło się dalej?
Początkowa obustronna niemoc
Zaczynając od samego początku, należy wyróżnić zdecydowanie nieustawione celowniki po obu stronach parkietu. Najlepszym tego dowodem będzie fakt, że pierwsze punkty w tym meczu Dominic Green (Dziki) zanotował dopiero po dwóch i pół minuty gry. Dopiero po pierwszej zdobyczy nieco obie ofensywy ruszyły, po stronie Sokoła duet Adam Kemp oraz Ike Nwamu zapewnili pierwsze oczka na tablicy wyników. Jednak ciężko tutaj opisywać pierwszą kwartę, kiedy po prawie 9 minutach, łącznie obie drużyny rzuciły 19 punktów. W tym obustronnym rzutowym marazmie mogliśmy czuć nutkę optymizmu, ponieważ po 10 minutach Sokół zdołał wyjść na nieznaczne prowadzenie 12:10.
Wielu kibiców i nie tylko, uważało, iż taka niemoc była chwilowa, a niedługo później wszystko wróci do normy. Niestety druga kwarta też wyglądała mizernie. Nietrafione rzuty Nwamu, czy też Gomeza nie pozwalały zbyt szybko powiększyć swojego dorobku. Dla drużyny gości skutecznie grę pod koszem prowadził McGlynn, który doprowadził do remisu 16:16 w połowie kwarty. Zdecydowanie pod koniec połowy po kolejnych pudłach Spencera, czy też Młynarskiego, Dziki złapały wiatr w żagle, wychodząc na nieco większe prowadzenie, 18:26. Na szczęście udało się w miarę odpowiedzieć, ponieważ celna trójka Struskiego poprawiła sytuację. Jednak do szatni schodziliśmy z wynikiem 23:28.
Co wydarzyło się w drugiej połowie?
Po przerwie hala liczyła na zryw, ponieważ czuć było możliwość ogrania watahy. Wszystko rozpoczęło się od dobrych akcji, aktywnego w tym meczu Łabinowicza. Mimo iż rywale potrafili odskoczyć przede wszystkim za sprawą Colemana, to jednak przebłyski Gomeza z dystansu pozwalały nam trzymać ten mecz w zasięgu. Sytuacja nieco gorzej wyglądała w momencie, gdy po trafieniu Crawleya, mieliśmy wynik 31:40. Niektóre heroiczne akcje, takie jak rzut z narożnika Nwamu (akcja 3+1), nie zrobiły wrażenia na rywalach, którzy bezpiecznie dociągnęli rezultat do końca kwarty, 40:48.
Początek ostatniej odsłony znów należał do Dzików, a ciągle skuteczny był ich lider – Green. Natomiast przy wyniku 42:51 coś drgnęło w drużynie Marka Łukomskiego, ponieważ udało się zdobyć 6 oczek z rzędu, co sprawiło, że strata wynosiła tylko 3 punkty. Niedługo później ku uciesze całej hali trójkę trafił Terrell Gomez i przy wyniku 51:53 trener Szablowski musiał reagować time-outem. Po tej krótkiej przerwie goście sprawnie odpowiedzieli, a Sokół chciał szybko wznowić akcje. Jednak poprzez brak porozumienia niecelnie podał Gomez i oddaliśmy posiadanie za darmo. Co prawda sam Terrell potem odpowiedział, dorzucając trójkę, natomiast to Dziki złapały rytm. Skuteczny Coleman, ale również Sanni sprawili, że na niecałą minutę do końca, przegrywaliśmy 58:66. Marek Łukomski próbował reagować czasami, jednak to nie wystarczyło, by wrócić do gry. Drużyna z Warszawy tryumfowała 58:68.
Słowem podsumowania
Można spróbować wyciągać wnioski, lecz jednym z najważniejszych jest brak skuteczności. W tym spotkaniu Sokół oddał 30 rzutów zza łuku, z czego trafił jedynie 6 (w pierwszej połowie celność była na poziomie 1/15). Ogółem rzuty z gry były wykonywane na 34%, co uniemożliwia wręcz walkę jak równy z równym. 18 strat było przyczyną aż 25 punktów rywala (Sokół 9 oczek ze strat). Ważnym punktem statystyk również są punkty z ławki, ponieważ w tym aspekcie rywale pokonali nas 9:36. Widać było gołym okiem brak zgrania, lecz to budowane jest przede wszystkim z czasem. Ciężko stworzyć nić porozumienia zawodników na podstawie jednego treningu. Do końca sezonu pozostało 10 meczów, w tym kilka niezwykle istotnych (z Arką oraz GTK u siebie). Z tego też powodu należy nam wierzyć, że przerwa przez większość lutego na Puchar Polski, pozwoli na regenerację i odbudowę formy.
Okiem trenera
– Jeżeli ktoś przed meczem powiedziałby mi, że stracimy tylko 68 punktów, brałbym to w ciemno. Jednak stracić tak mało i przegrać, to oznacza tylko bardzo słaby atak z naszej strony. Za duża liczba strat zdecydowanie, za dużo szukania wymarzonej pozycji dla kolegi z zespołu. Na wideo wszystko przeanalizujemy, ale na pewno musimy rozruszać ofensywę, ponieważ tylko 58 punktów na własnej hali, to zdecydowanie za mało. Zrobiliśmy dość dużo zmian w zespole, ja prowadziłem te zmiany, więc teraz jestem odpowiedzialny za nie, tak samo jak jestem odpowiedzialny za utrzymanie Sokoła w ekstraklasie i ja to zrobię! – powiedział na konferencji Marek Łukomski.
Leave A Comment