Niestety Muszynianka Domelo Sokół Łańcut nie rozpoczyna nowego roku od zwycięstwa. Na własnej hali drużyna Marka Łukomskiego uległa aktualnym mistrzom Polski – Kingowi Wilki Morskie Szczecin – 74:96. Mimo walki nie udało się postawić rywalom, szczególnie po tym, jak Tyler Cheese zszedł kontuzją. Już w niedziele jeszcze cięższy sprawdzian w we Włocławku.
Pozytywna aura, przerwana na parkiecie
Nie ma co ukrywać, że po meczu z WKS Śląskiem Wrocław zarówno kibice, jak i zawodnicy pragnęli rewanżu. Okazja była bardzo dogodna, ponieważ rozgrywaliśmy drugi z rzędu mecz na własnej hali, a do Łańcuta przyjeżdżał co prawda aktualny mistrz, jednak niebędący w optymalnej dyspozycji. W dodatku warto tutaj powiedzieć, że do rotacji wrócili zarówno Michał Kroczak, jak i Młynarski. Kacper grał przeciwko Śląskowi jedynie 5 minut, a teraz już był w pełni dostępny dla trenera. Wszystkie znaki na niebie wskazywały, że powalczymy i postaramy się sprawić niespodziankę, co na pewno poniosłoby całą halę MOSiR. Oczywiście nie trzeba zaznaczać, że kolejny raz żółto-czarne barwy zapełniły miejsca, a doping był niesamowity. Niestety Sokół ciągle ma problemy kadrowe. Fakt, wrócił Kroczak i Młynarski, lecz nie było ciągle naszego drugiego centra – Birama Faye. Przyszło jedynie walczyć na parkiecie, a tego zawodnikom odmówić nie można, jednak po raz kolejny to nie wystarczyło. W dodatku niedługo po starcie tego spotkania wszyscy widzieli, jak utykając do szatni schodzi Tyler Cheese, humory znacznie się pogorszyły, lecz zacznijmy od początku.
Dobre wejście w mecz
Nie ma co ukrywać, że Sokół znacznie poprawił wejścia w spotkania. Od samego początku widać zaangażowanie i skupienie, co teraz też rzucało się w oczy. Sam wynik otworzył Meier, ale chwile potem odpowiedzieli na to Adam Kemp oraz Terrell Gomez z dystansu. Gdy na tablicy obserwowaliśmy wynik 7:9 i był to moment, kiedy przyjezdni ze Szczecina zdołali odskoczyć na 7:15. Na szczęście udało się dość szybko wrócić, a trafione trójki Nowakowskiego oraz ponownie Gomeza napędzały publiczność. Do końca utrzymywał się nieduży dystans, co sprawiło, że po 10 minutach King prowadził 19:23. W trakcie tej pierwszej kwarty problemy miał Tyler Cheese. W pewnym momencie musiał opuścić parkiet, by opatrzeć ranę na nodze (problem czysto kosmetyczny). Wydawało się, że zaraz wróci na pełne obroty, jednak gdy już pojawił się na parkiecie, widać było, że nie czuje się zbyt dobrze. Rozpoczął jeszcze drugą kwartę, ale szybko został zmieniony i powędrował do szatni, utykając. Dla zespołu był to kolejny cios, w rotacji pozostało tylko 7 zawodników.
Wydawało się, że w tym meczu roster będzie nieco szerszy, ale znowu to właśnie krótka ławka okazała się być dużym zmartwieniem. Początek drugiej kwarty to wykorzystanie przez Kinga chaosu, który wdarł się w drużynie Sokoła. Zdecydowanie zejście Tylera mocno wpłynęło na całą drużynę. Po stronie rywala trójki trafiali Matczak, Nowakowski, czy Cuthbertson. Przewaga dość szybko urosła do 11 punktów (25:36). Do przerwy wiele się nie zmieniło, a strata wynosiła 9 oczek.
Druga połowa nie wyglądała lepiej
Po wyjściu z szatni na dzień dobry, a raczej dobry wieczór, pod kosz skutecznie wszedł Udeze, dodatkowo kończąc wszystko wsadem. Niestety widać było problem z wyprowadzeniem piłki, lecz ciężko się temu dziwić, gdy tracimy najważniejszego gracza swojej formacji. Mimo skutecznych akcji m.in. Marcina Nowakowskiego, po niespełna trzech minutach mieliśmy już wynik 37:53. Lekki zryw Sokoła obserwowaliśmy kilka minut później, gdy najpierw akcję 2+1 wykończył wcześniej wspomniany Nowakowski, by później Struski trafił zza łuku. Jednak King doskonale odpowiadał na każdą próbę powrotu – tym razem trójką Cuthbertsona. Gdy nieco później znów zaliczyliśmy serię punktową, zmniejszając stratę do 10 oczek (51:61), Woodson z zimną krwią rzucił zza łuku. Późniejsze chaotyczne próby, a w konsekwencji straty sprawiły, że na ostatnie 10 minut wychodziliśmy ze stratą 17 oczek.
Po zejściu w drugiej kwarcie Cheese’a dowiedzieliśmy się, że nie będzie w stanie kontynuować gry w tym meczu. Wychodząc na ostatnią część Terrell Gomez, czy Adam Kemp mieli w nogach mnóstwo minut. Sytuacja była ciężka, a tylko i wyłącznie seria punktowa mogła jeszcze dać życie Sokołowi. Niestety King skrupulatnie i konsekwentnie wiedział, jak utrzymywać przewagę. Mimo że trójki trafiali Struski, czy Gomez, to momentalnie szła kontra. Skuteczni byli dziś Cuthbertson oraz Woodson. Zespół ze Szczecina nie tylko wiedział, jak utrzymać różnicę, ale także widząc słabnących gospodarzy, powiększał swoje prowadzenie. Na minutę do końca wynik wskazywał 72:91. Pozytywnym akcentem było pojawienie się wychowanków, a więc Patryka Jaźwy oraz Mikołaja Płowego na parkiecie, ten drugi miał nawet okazje oddać rzut z narożnika, lecz spudłował. Ostatnie minuty nie zmieniały obrazu gry, były raczej oczekiwaniem na ostatnią syrenę, po której tablica pokazała 74:96.
Kolejna domowa porażka
Nowy rok oraz nowa rudna zaczyna się od bolesnej porażki z Kingiem. Na pewno najgorszą informacją po tym meczu, jest uraz Cheese’a, który liczymy, szybko wróci do gry. Dziś zdecydowanie zabrakło dokładności, ponieważ Sokół zanotował 21 strat, przy tylko 8 rywala. Widać było również brak Birama Faye, ponieważ Adam Kemp nie był w stanie na przestrzeni całego meczu rywalizować na obręczy (36 zbiórek drużynowo, King miał ich 43). Nieciekawie wyglądała także statystyka asyst (14). Na plus na pewno zaliczymy formę Filipa Struskiego oraz Marcina Nowakowskiego, którzy rzucili kolejno 13 i 12 punktów Kolejny mecz zmagamy się z problemami na ławce, co bardzo negatywnie wpływa na drużynę. Nie możemy też zapominać, że do Łańcuta przyjechała drużyna mistrzów Polski, którzy potrzebowali zwycięstwa jak wody. Nie udało się skutecznie postawić oporu, jednak przed nami cała druga runda, która miejmy nadzieję, będzie lepsza niż pierwsza. Drugi sezon dla ligowych beniaminków zawsze jest najcięższy, dlatego cała drużyna liczy na wsparcie drużyny, szczególnie że na horyzoncie pojedynek z Anwilem.
Okiem trenera
– Na pewno nie tak wyobrażaliśmy sobie wejście w drugą rundę, oczywiście zdając sobie sprawę z kim gramy. Były pewne momenty zrywu, lecz tak klasowa drużyna nie dała sobie wydrzeć zwycięstwa do samego końca. Głównym powodem przegranej w tym meczu jest na pewno liczba strat. Z tych 21 start Szczecin zdobył 36 punktów. Wywierana na nas presja sprawiała, że nie potrafiliśmy dobrze budować akcji, tracąc piłkę. Mamy nad czym pracować, wypadł nam Tyler Cheese, osoba, która mogła sporo pomóc w tym ataku. Nie możemy zagrać meczu w komplecie i to na pewno dla nas problem, będziemy robić coś, by to zmienić – powiedział na pomeczowej konferencji Marek Łukomski.
Leave A Comment