Wielkie zwycięstwo Muszynianka Domelo Sokoła Łańcut nad Arką Gdynia stało się faktem, a kibice otrzymali najlepszy możliwy prezent. Zawodnicy zapewnili dreszczowiec w samej końcówce, jednak co najważniejsze – z happy endem. Ostatecznie Sokoły wygrały 115:118, a niekwestionowanym liderem na parkiecie był Tyler Cheese, który zdobył aż 40 punktów. Wyjazdową serię kończymy wygraną i już za nieco ponad tydzień widzimy się na naszej hali, gdzie podejmiemy drużynę z Dąbrowy Górniczej.
Chęć udowodnienia własnej wartości
Sytuacja Sokoła przed tym spotkaniem lekko mówiąc, nie była kolorowa, ponieważ na koncie były jedynie dwa zwycięstwa oraz dziewięć porażek. Taki obrót spraw mocno oddziaływał na zawodników, ale również zwiększał presje na sztab szkoleniowy. Kibice oczekiwali reakcji, szczególnie po ostatnich wydarzeniach i odejściu Coreya Sandersa. Po nieudanym wyjeździe do Sopotu nie było czasu na zbyt wiele treningu oraz możliwości większego zgrania całej ekipy. Po powrocie odbyło się kilka jednostek treningowych i momentalnie trzeba było wrócić do autokaru. Podróż przez całą Polskę niosła duże wyzwanie, lecz cel w drużynie był tylko jeden – zwycięstwo. Arka podobnie jak my, w ostatnim czasie straciła jedną z ważniejszych postaci w drużynie. W dodatku oba zespoły znajdowały się blisko w tabeli, niestety na samym dole. Nie może więc dziwić narracja, jaka panowała przed tym meczem, że to starcie o cztery punkty. Widać było wielką chęć takiego sportowego rewanżu przede wszystkim dla kibiców. Do Sopotu z powodu choroby nie pojechał Kacper Młynarski, lecz teraz zdołał się na tyle wyleczyć, by pomóc w walce. Co nasz rzucający miał do powiedzenia o naszych rywalach?
– z powodu choroby miałem sporo czasu na to, by obejrzeć ostatnie spotkanie Arki Gdynia. Wniosek jest prosty, tam dwóch, trzech graczy decyduje o losach spotkania, podobnie jak to wyglądało w naszym przypadku. Natomiast moim zdaniem jesteśmy indywidualnie lepszymi zawodnikami, kwestia pokazania tego jako zespół – zdradził nam Kacper w naszym przedmeczowym studio.
Piorunujący start Sokoła
Już kilka razy w tym sezonie nasza drużyna miała dość duży problem z odpowiednim wejściem w spotkanie. Marek Łukomski podkreślał też, że zdecydowanie cały zespół pracuje nad poprawą tego elementu. Teraz wydaje się, że w końcu zobaczyliśmy realne efekty takich treningów, ponieważ Sokoły znakomicie otworzyły to spotkanie. Trafianie do kosza rzutami wolnymi rozpoczął nasz kapitan, Janis Berzins. Potem Adam Kemp i Tyler Cheese ruszyli do ataku, co przyniosło wymierny efekt w postaci prowadzenia 4:11 po nieco ponad dwóch minutach. Już wtedy było widać, że Tyler jest dziś w gazie. Rywale starali się odrabiać straty, szczególnie Bogucki, lecz pierwsze 10 minut należało do Sokoła. Dalej swój taniec na parkiecie kontynuował Cheese. Co warto zaznaczyć, widać było znaczną poprawę w rzutach zza łuku, ponieważ przez otwierającą kwartę udało się trafić 4 z 5 oddanych prób. Na drugą kwartę nasi zawodnicy wychodzili z prowadzeniem aż 18 punktów, co pozwoliło na nieco spokojniejsze rozgrywanie. Po krótkim odpoczynku obraz gry wiele się nie zmienił, ponieważ Tyler nadal robił swoje, ale również ciągle dość dobrze prezentowali się Janis i Adam. Pod koniec pierwszej połowy swoje dwa gorsze dorzucili Młynarski oraz Gomez. Arka kompletnie nie wiedziała, jak odpowiedzieć na naszą ofensywę, dlatego do szatni schodziliśmy z wynikiem 42:63. Zarówno rezultat, jak i prowadzenie rodem z amerykańskich parkietów, wprawiały w euforie naszych kibiców.
W końcówce horror rodem z filmów Kubricka..
Zdecydowanie aż tak duża przewaga, którą Sokół osiągnął po pierwszej połowie, nie wpłynęła dobrze na koncentracje całego składu. Jednak początek trzeciej kwarty wcale nie wskazywał na taki dreszczowiec, jaki wydarzył się w samej końcówce. Po raz kolejny z dobrej strony pokazywał się Janis Berzins, ale też odpowiedzialność na swoje barki zaczął brać Terrell Gomez, nasz nowy bardzo charyzmatyczny rozgrywający. Na niecałe 7 minut do końca tej części gry Adam Kemp wykorzystał rzut wolny, ustanawiając wynik na 48:76. Było to najwyższe prowadzenie w tym spotkaniu, aż 28 punktów różnicy. Jak się chwile później okazało, Arka nie zważała na to, sukcesywnie dążąc do powrotu. Przebudzenie Alforda, przy pomocy Kamińskiego oraz Gordona sprawiło, że na tablicy po 30 minutach gry widniał wynik 74:91. Teoretycznie bezpieczna przewaga, której nie udało się utrzymać. Tak jak chwile wcześniej początek czwartej kwarty na to nie wskazywał, ponieważ po trafionym rzucie Nowakowskiego zza łuku, mieliśmy 15 punktów przewagi. Jednak gdy spotkanie weszło w decydujące 5 minut, nasi rywale włączyli tryb ultra, co sprawiło, że trafiali niemalże wszystko. Andrzej Pluta nie bał się brać odpowiedzialności na siebie, a to pozwoliło zmniejszyć stratę nawet do 7 punktów na dwie i pół minuty do końca meczu. Gdy ta różnica zmalała do tylko 4 oczek, Marek Łukomski poprosił o czas. Jednak zaraz po nim, fenomenalna obrona Arki wymusiła na nas błąd 24 sekund. Przy życiu od kilku minut utrzymywał nas Cheese, który wjeżdżał pod kosz i wymuszał faule. Wszyscy kibice odczuwali już ogromny stres, ponieważ jeszcze kilka minut temu, ta przewaga była tak duża. Teraz to Arka była na fali wznoszącej. 46 sekund do ostatniej syreny, Alford trafia i mamy 109:112. Na szczęście po naszej stronie fenomenalny mecz do samego końca rozgrywał Tyler, a jego finalne akcje okazały się kluczowe. Najpierw świetnie wjechał z celnym lay-upem, a chwile później był bezbłędny na linii rzutów wolnych. Ostatnie rzuty osobiste Terrella Gomeza wyprowadziły nas na trzypunktowe prowadzenie (115:118). Na sekundę do końca rzut oddał Kenić, ale spudłował. Słychać było ogromny hałas od spadających kamieni z serca wszystkich kibiców, po takiej końcówce Sokół odnosi trzecie zwycięstwo w sezonie!
Udane zakończenie wyjazdowej serii
Po dwóch zwycięstwach u siebie z Czarnymi Słupsk oraz ze Stalą Ostrów Wielkopolski apetyty znacznie wzrosły. Jednak na horyzoncie była seria wyjazdów, podczas której nie było łatwych zadań. Porażka z Legią, potem przygody w Toruniu i ostatni przegrany mecz z Treflem. Spotkanie z Arką było idealną możliwością na przełamanie tej złej serii. Dziś najważniejszą postacią naszej ekipy był niezastąpiony Tyler Cheese, który zdobył aż 40 punktów. To wszystko udało mu się zrobić na niebywałym procencie skuteczności z gry (68%). W dodatku trafił 6 „trójek” i dołożył do tego 4 asysty, bez wątpienia król parkietu. Z dobrej strony pokazali się również Gomez (22 punkty oraz 5 asyst), ale również nasz podkoszowy Adam Kemp (19 punktów). Warto też dziś podkreślić dziś dobrą dyspozycję kapitana, ponieważ Janis był blisko double-double (13 punktów i 9 asyst). Wszystko dobre, co dobrze się kończy, lecz na pewno musimy wyciągnąć wnioski z tego spotkania, ponieważ sytuacja, kiedy roztrwania się 28 punktów przewagi, nie powinna mieć miejsca. Niemniej Sokół w końcu tryumfuje na wyjeździe, a to również motywuje przed następnym starciem domowym. Już 15 grudnia do Łańcuta zawita bowiem Dąbrowa Górnicza.
Okiem trenera
– Mamy kolejne zwycięstwo, cieszymy się z tego. W czwartej kwarcie był taki moment, że Alford lub ktokolwiek by rzucał, trafiłby wszystko. Zwycięstwa się nie sądzi, walczymy dalej. Tę wygraną dedykujemy naszym kibicom, którzy na pewno dopiszą teraz na domowym spotkaniu. Czekaliśmy na taki mecz, kiedy zaczniemy trafiać za 3 punkty. Po obu stronach były świetne procent, cieszę się, że to przełamanie zza łuku przyszło w tak istotnym meczu – podsumował Marek Łukomski.
Leave A Comment